|
DZIECI WOLNEGO CHOWU JAK WYCHOWAĆ BEZPIECZNE I SAMODZIELNE DZIECI I NIE ZWARIOWAĆ ZE ZMARTWIENIA
SKENAZY L. wydawnictwo: FRASZKA EDUKACYJNA , rok wydania 2012, wydanie Icena netto: 29.90 Twoja cena 28,41 zł + 5% vat - dodaj do koszyka Dzieci wolnego chowu
Jak wychować bezpieczne i
samodzielne dzieci (i nie zwariować ze zmartwienia)
Dzieci wolnego chowu to
pełna humoru książka pewnej amerykańskiej dziennikarki,
która niespodziewanie dla siebie samej stała się nagle
gwiazdą telewizji tylko z tego powodu, że postanowiła pozwolić swojemu
ośmioletniemu podówczas synowi samodzielnie
wrócić do domu metrem (po uprzednim zabezpieczeniu go na
wszelkie możliwe i niemożliwe ewentualności). Okrzyknięto ją
„najgorszą matką świata” i zyskała tyleż samo
przeciwników, co zwolenników. Swoje
wychowawczo-medialne rozważania opisała w niniejszej książce, w
której zebrała niezliczone przypadki przesadnej ochrony
dzieci – i jak to wpływa z jednej strony na ich
rozwój, a z drugiej na zyski żerujących na
rodzicielskiej trosce producentów, wymyślających na przykład
wolno opadające klapy do sedesu (a co będzie, jeśli nasze dziecko uda
się z wizytą do kolegi, u którego w toalecie jest tylko
klapa szybko opadająca???) Prosimy przeczytać poniższy fragment Dzieci
wolnego chowu, bo warto!
W czasie krótszym niż trwa podniesienie zabezpieczonej przed
dziećmi klapy do sedesu (co, musisz przyznać, może trwać straszliwie
długo, kiedy jesteś na przyjęciu i wszyscy zastanawiają się, gdzie
przepadłaś, podczas gdy Ty bezskutecznie mocujesz się z zabezpieczoną
klapą) my – matki i ojcowie – bardzo się
zmieniliśmy. W jakiś sposób nawet ci z nas,
którzy oczekiwali na rodzicielstwo bez zbytniej paranoi,
zaczęli się martwić każdą dziwną, straszną, okropną rzeczą,
która mogłaby, być może, Boże uchowaj!, przytrafić się
naszym dzieciom – począwszy od utonięcia w toalecie, poprzez
porwanie, po połknięcie zabezpieczenia gniazdka elektrycznego. Tak,
właśnie przeczytałam, że te małe plastikowe zaślepki,
którymi zabezpieczamy gniazdka, by uchronić dzieci przed
porażeniem prądem, mogą spowodować zadławienie. I spróbuj
się tu nie martwić.
Lista potencjalnych zagrożeń staje się coraz dłuższa, a my pilnie ją
śledzimy, ponieważ oczywiście chcemy, żeby nasze dzieci były
bezpieczne. To nasze zadanie, prawda? Lecz staje się to coraz
trudniejsze i – dodajmy dla porządku – coraz
droższe, a także wymaga coraz większej drobiazgowości, ponieważ
jesteśmy zasypywani wciąż nowymi złowieszczymi ostrzeżeniami i
informacjami o kolejnych zabezpieczeniach. I czasami, kiedy na przykład
musimy przypiąć dziecko w wózku tak skrupulatnie, jakby bez
tego miało wystrzelić i odlecieć prosto na Plutona, doprowadza nas to
do rozstroju nerwowego.
Istnieje wiele powodów, by być super-zapobiegawczym i
większość z nich jest uzasadniona. Być może w dzieciństwie zostałeś
skrzywdzony. Być może Twoi rodzice cudem uniknęli śmierci w czasie
holokaustu. Być może jesteś Afroamerykaninem i martwisz się, że świat
może traktować Twoje dziecko jak młodocianego przestępcę. A może, jak
moja przyjaciółka Gigi, jesteś tak uzależniony od uczucia
niepokoju, że martwienie się sprawia, że czujesz się dobrze. To jak
chodzenie na fitness. Nie ma bólu, nie ma
efektów. A może oglądasz zbyt często program w stylu
„Uwaga”.
Ale możliwe jest też, że nie chcesz już tak dłużej. Być może sięgnęłaś
po tę książkę, ponieważ nurtuje Cię podejrzenie, że nie musisz aż tak
bardzo się martwić o aż tyle rzeczy. W końcu nasze mamy wysyłały nas na
podwórko, mówiąc „Wróć,
kiedy zapalą się latarnie”. Ich mamy pozwalały im jeździć
tramwajami i autobusami. A ich babcie wysyłały swoje słodkie maleństwa
powolnym i zardzewiałym parowcem do Nowego Świata, dając im drogę
jedynie kilka rubli i twardą kiełbasę. To przecież byli odpowiedzialni
rodzice! Jednak w miłym, bezpiecznym i wolnym od szkorbutu XXI wieku
martwimy się, czy pozwolić naszym dzieciom pojechać na rowerze do
osiedlowej biblioteki lub pójść samemu do szkoły.
Martwimy się, kiedy nie możemy się do nich dodzwonić na ich
komórki. W rzeczywistości telefony komórkowe
– które szczerze uwielbiam – stanowią
świetny przykład tego, jak bardzo wszystko się pomieszało. Dajemy je
naszym dzieciom, ponieważ nie chcemy się o nie martwić.
Mówimy „Telefon jest na nagłe wypadki”.
A jeśli oczekujesz, że Twoja córka odezwie się tuż
po lekcji mandaryńskiego i nie możesz się do niej dodzwonić, możesz
zacząć myśleć: Co się stało? Zaginęła, nie żyje, czy została białą
niewolnicą? (dla potrzeb naszej dyskusji to ostatnie obejmuje
również wizję niewolnicy hiszpańskiej, azjatyckiej,
afroamerykańskiej, rdzennie amerykańskiej oraz inuickiej).
A zatem telefon – urządzenie, które miało dawać Ci
poczucie bezpieczeństwa – sprawia, że zaczynasz wariować z
niepokoju, jak nigdy wcześniej. W starych dobrych latach 90.
poczekałabyś przynajmniej, aż Twoje dziecko będzie kilka minut
spóźnione, zanim zaczęłabyś rozważać przyprawiające o zawał
serca scenariusze. Teraz niepokój mamy zapisany pod cyfrą 1
w opcji szybkiego wybierania. ……
248
stron, Format: 16.5x23.5cm, oprawa miękka
Po otrzymaniu zamówienia poinformujemy, czy wybrany tytuł polskojęzyczny lub
anglojęzyczny jest aktualnie na półce księgarni.
|