Ja, Urbanator.
Awantury muzyka jazzowego
Wychowali go szwaczka z tkaczem w Łodzi. Co sobotę na huczne przyjęcia zapraszali
badylarzy, partyjniaków i artystów, którzy lubili otrzeć się o bogactwo. Kiedy matka
wybudowała w ogrodzie basen, sąsiedzi z wściekłości rzucali w dom kamieniami i
butelkami z benzyną.
Jako sześciolatek rozpieszczany był bardziej niż dzieci królewskie. Służąca miała
rozkaz odwieźć go codziennie do szkoły taksówką. Nic nie liczyło się poza
skrzypcami.
Jazzowego potwora obudził w nim Louis Armstrong, śpiewając i grając na trąbce „Mack
The Knife”, którego usłyszał w radiu na falach krótkich w Głosie Ameryki.
Zaciągnął matkę do komisu po – drogi jak samochód - saksofon. I odtąd chodził
z nim ciągle na próby zespołów, które tworzyły się i rozpadały z dnia na dzień.
Grywał na jamach, podłapywał chałtury. Zanim skończył czternaście lat, pił i
palił jak stary.
Latem 1962 roku Michał Urbaniak wylądował w Nowym Jorku:
„Zbyszek Namysłowski wyglądał wtedy jak dzieciak, a ja byłem jeszcze młodszy.
Zagraliśmy na festiwalach jazzowych w Waszyngtonie i w Newport, a potem puścili nas w
trasę po Stanach. To było najpiękniejsze lato świata. W Nowym Orleanie słuchałem
Louisa Armstronga. Usiadłem u jego stóp pod estradą i patrzyłem mu w oczy. W ten sam
sposób wysłuchałem koncertu mojej ukochanej śpiewaczki jazzowej Dinah Washington, z którą
w przedsennych marzeniach zawsze chciałem się ożenić. Też patrzyłem spod estrady, od
dołu, utkwiły mi w pamięci jej krótkie, beczkowate nogi i biały trójkąt majtek. Ale
największy szok przeżyłem w San Francisco, gdy po raz pierwszy ujrzałem na żywo
Milesa Davisa. O tym, że zagram kiedyś na skrzypcach z Davisem, nawet mi się nie
śniło. Prawdę mówiąc, w tym czasie nie przyznawałem się w ogóle, że gram na
skrzypcach; wstydziłem się tego jak cholera.
Byłem saksofonistą i koniec!”
To dopiero początek fascynującego życia polskiego jazzmana i kompozytora, które w
całości odsłonił w książce Andrzeja Makowieckiego.
376 stron, Format: 14.0x22.0cm, oprawa miękka